TAJLANDIA

slodkie niby naleśniki.


Zielone Curry

MAKI,  MAKI, MAKI na Siam square. Mało Tajskie ale boskie.


Kurczak w kieszoankach z liści bananowca i lepki, słodko-sezamowy sos. 

Klasyk gatunku czyli zielone curry & sea food.

Salapao

Phat Thai.

Szpinakowe kosteczki.

Czerwone Curry ze wszystkim.
Tom Yum, HOT HOT HOT.

Czerwone curry w drugiej odsłonie.




TAJLANDIA...Phat thai, Tom Yum zielone curry, cytronella i święta bazylia wykąpane w mleku kokosowym. Jedzenie jest jednym z głównych atrakcji przyciągających podróżników do Tajlandii.
Tajska kuchnia jest tak samo niepowtarzalna jak Tajski box, Tuk Tuki w Bangkoku czy Tajski masaż.
Tajowie uwielbiają przegryzać, zagryzać i przekąszać. Na ulicznych straganach, których pełno w każdym zakamarku Bangkoku można przeżyć prawdziwą przygodę kulinarną. Nic w Kuchni tajskiej się nie marnuje, wszystko jest jadalne i wszystko smakuje fantastycznie.
Smażone insekty, świńskie racice, żabie satay..wszystko warte zachodu.Poza tym...NIKT nie potrafi przyrządzić owoców morza sprawniej od Tajów.  


* Nie miałam wystarczająco czasu, żeby się przyjrzeć uważniej kuchni Tajskiej, ale odsyłam wszystkich do fantastycznego jej opisu na Wikipedii.

Kuala Lumpur

Lele+ chili

Sok z elektrycznej pomarańczy.


Zmiksowane podkolorowane.

Mleko sojowe w wersji pop.

Arbuz + awokado i duuuuuużo lodu.




Kuala Lumpur; luksus, szybkie samochody, rewia świateł, miasto jakby stworzone dla zakupo-holików. 
Kuala Lumpur odwiedziłam tylko na dwa dni. Zaskakująco szybko odnalazłam się w tym tętniącym życiem miejscu, zaszalałam w kilku ogromnych centrach handlowych i oczywiście jadłam i jadłam.
Miejscem, które poleciłabym każdemu smakoszowi poszukującemu nowych wrażeń smakowych jest nocny market na ulicy Lorong Tuanku. na kolorowych straganach miejscowi kucharze z prawdziwą wiruozeria przygotowują dania kuchni malajskiej, indyjskiej, tajskiej i chińskiej...dla każdego coś dobrego.




Wietnam

Marynowany w alkoholu skorpion.


Schnący na słońcu papier ryżowy.

Vermicelli z wołowiną.

Mięta i brązowy makaron ryżowy.


Vermicelli z kaczką.


A tu pani wałkuje papier ryżowy.

Szpinak wodny z orzeszkami ziemnymi i sosem sojowym


Sajgonki 

Świeże zioła & sos rybny.

Kura się wędzi.

Vermicelli z kulkami wieprzowymi i krewetkami.

Fast food

Prosiaki

Pikle.



Żaby na udka.

Gotowana bulwa kasawy, cukier trzcinowy a w czajniczku herbatka jaśminowa.

Pikle.

Targ rybny w Sajgonie

Wietnam, Wietnam, Wietnam. Fantastyczne krajobrazy, przemili ludzie ale przede wszystkim KUCHNIA.
Z mojego tygodniowego wypadu do Sajgonu, współcześnie zwanego Ho Chi Minh przywiozłam torbę sezamków z czarnego sezamu, walizkę przypraw, fantastyczną herbatkę jaśminową i kilka dodatkowych kilogramów na wadze.
O kuchni Wietnamskiej można by się naprawdę rozpisać. Urzekła mnie swoimi kolorami i świeżą zieleniną z ćwiartkami limonki podawanymi jako preludium do każdego posiłku. Większość potraw którymi się zajadałam w Sajgonie była oparta na ryżowym makaronie gotowanym z dodatkiem krewetek, kurczaka, wieprzowiny lub malutkich klopsików mięsnych. Do tego oczywiście sajgonki, ale nie te, znane mi wcześniej z barów Wietnamsko-Chińskich, opite tłuszczem, wysmażone do granic możliwości i wypełnione makaronem ryżowym i pieczarkami. Sajgonki z Sajgonu  to zgrabne paczuszki z krewetek i ziół zwanych "świętą bazylią" owinięte w, sparzony lekko gorącą wodą, papier ryżowy.  
W Wietnamie pierwszy raz odkryłam smak pieczonej kobry, która ku mojemu zaskoczeniu smakuje jak ryba. Urzekły mnie też  i przyrządzona z prawdziwym mistrzostwem wieprzowina, której na próżno szukać na Jawie. 
Do kulinarnych rozczarowań Sajgonu zaliczam Tiramisu i lurowate espresso w hotelu Continental, który odwiedziłam przez sentyment dla książki "Spokojny Amerykanin" Graham'a Green'a. 

Jawa

Es tee z cukrem trzcinowym i limonką.



Padang, ryż z sosem curry, liście kasawy, tempe i krewetki (undung).


Kalepa; swieży kokos z cukrem palmowym.


Padang, tahu, tahu z chilli, chili zielone i rendang.


Padang; wolowina rendang danging, krwetki z chili, zielony bakłażan, tempe.


Warung w Jakarcie.




Smażone tahu, tempe i kotleciki ziemniaczane.




Mobilny warung, bar na kółkach.


Jawa...krajobraz tego miejsca to wulkany i pola ryżowe zasnute mistyczną mgłą.
Smaki Indonezji są mdląco-słodkie i piekielnie ostre. Już zawsze będę tęsknić za Indonezyjskimi Padang, odpowiednikami naszych rodzimych barów mlecznych, za Jawajskim cukrem palmowym, wołowną Rendang, przygotowaną z dodatkiem gęstego sosu chili i mleka kokosowego, fantastycznym, świeżym Tahu; czyli tofu i tempe; placuszkami z fermentowanych ziaren soi. nawet za Nasi Goreng czyli smażonym ryżem, który jest w całej Indonezji chyba najbardziej podstawowym posiłkiem. na specjalne okazje serwuje się Satay...małe super ostre szaszłyki z wołowiny lub kurczaka na bambusowym patyczku, obficie polane Gado-Gado; słodko- ostrym sosem z orzeszków ziemnych.
Indonezyjczycy nie przywiązują uwagi do estetycznej strony jedzenia. Wszystko jest albo upchnięte na zbyt małym talerzu albo pretensjonalnie przestrojone. Większość potraw w procesie smażenia w głębokim tłuszczu traci kolor, staje się monochromatyczna i nie apetyczna. Na talerzu króluje kolor sepii zabarwiony lekko plamą zielonego chili lub czerwonego sambalu; tradycyjnego, ostrego jak żyletka sosu z czerwonych chili. Jako dodatek do wszystkich posiłków liście kasawy, szpinak wodny i ryż, ryż, ryż. 
Indonezyjczycy uwielbiają jeść poza domem, posiłki najczęściej zjadają w przydrożnych Warung, najtańszych i najbardziej podstawowych barach skleconych byle jak, krytych plandeką i zwykle bardzo brudnych.
Na specjalne okazje chadzają do Rumah makan (dom obiadowy) lub Padang.
Ulubionym napojem Jawajczyków jest super słodka Es tee; herbata w ogromnymi kawałami kruszonego lodu oraz kalepa czyli świeży, młody kokos, który otwiera się zręcznym uderzeniem noża i serwuje z palmowym cukrem. Do kokosa podaje się zwykle słomkę i łyżkę, którą można wyjeść z kokosa słodki miąższ o lekko galaretowatej konsystencji.